Dodane przez Bartłomiej Obecny
Tego dnia wyglądało na to, że nie będzie wiało i rząd wysokich topoli za oknem nawet się nie po-ruszał. Kajak był już w bagażniku i jeszcze tylko na-pełnić termos herbatą, strzelba, naboje i jedziemy.
– Nie zapomniałeś blaszanego pudełka? Siedząc na przodzie kajaka trzymałem naboje w blaszanym pudełku żeby uniknąć zamoczenia i móc szybko przeładowywać.
Nad zalewem trzciny zaczynały się poruszać, ale było jeszcze wcześnie i słońce dopiero przebijalo się do wyjścia zza końca swiata.
– Po wschodzie słońca dmuchnie – mruknął Artur.
– Za cyplem nas osłoni, a z powrotem jakoś damy radę – pocieszyłem go.
Szybko rozkładaliśmy powłokę i łączyliśmy po-szczególne listwy tworząc szkielet. Później wsu-nęlismy do powłoki przednią i tylną część i połą-czyliśmy listwy podłogowe. Jeszcze kilka listewek i kajak był gotów do zwodowania. Teraz nieodłączna puszka na naboje i za chwilę jedziemy.
Przed nami z krzykiem zerwalo się stadko kaczek nurkujących i perkoz wynurzył się nagle po czym za-nurkował. Od dużego zalewu szedł rozkołys i dziób kajaka zaczął się lekko zanurzać. Słońce przedzierało się już przez poranne mgly i ruch na wodzie jakby się zwiększył Darły się trzciniaki, jakaś lyska rozpacz-liwie uderzając skrzydlami o wodę uciekała w bok i ze świstem przeleiało stado podgorzałek. Daleko w gó-rze unosiła się majestatyczna sylwetka orła bielika, nieruchomego, ale w każdej chwili gotowego spaść na zdobycz.
Na cyplu z kwakaniem zerwała się krzyżówka. Mocniej zabiły serca i Artur nacisnął wiosla kierując kajak bliżej trzcin. Za cyplem było całkiem spokojnie, a na wodzie leżały resztki piór i puchu. Mocniej ująłem dubeltówkę, a kajak ślizgał się cicho tuż przy linii trzcin. Trzciny nachylały się ku spokojnej wodzie i czasem rój muszek strząśniętych z jakiejś trzciny pakował się do oczu i uszu drapiąc nieznośnie. Przed kajakiem głośno chlupnęła kaczka nurkująca, a inna ciekawie wychynęła z trzcin i zaraz się schowała. Nie interesowały nas. Czekaliśmy na krzyżówki, piękne zielonogłowe kaczory, a nie uciekające rozpaczliwie po wodzie zanim wzbiły się w powietrze kaczki nurkujące. O, właśnie przed kajakiem wystartowała kaczka głowienka, cicho pokwakując biegła po wodzie machając skrzydłami aż wreszcie poleciała. Prowadziłem ją chwilę lufami dubeltówki i opuściłem broń.
– A leć sobie zdrowo – mruknąłem. – Jesteś zbyt łatwa!
Zbliżała się już następna zatoczka, a krzyżówek nie było. Napięcie rosło, bo z doświadczenia wie-dzieliśmy, że tam, gdzie zerwała się jedna może być ich więcej. Powoli wysuwaliśmy się zza cypla wpływając w następną zatoczkę. W głębi zamajaczyło coś ciemnego i spostrzegłem nogę krowy zanurzoną po kolano w wodzie. Ale zaraz! Czemu to takie czarne? I włochate? Czarna krowa? Zdębiałem. Piętnaście metrów przed nami stał w wodzie olbrzy-mi odyniec i patrzył na nas. Artur przestał wioslować. Patrzyliśmy chwilę na siebie, dzik zawrócił i rozprys-kując wodę popędził przez trzciny ku brzegowi. Strzelba sama poleciała mi do twarzy, ale opuściłem broń.
– Nie mogłeś spróbować? – entuzjazmował się Artur. – Tak blisko, za ucho i koniec!
– Kaczym śrutem? – spytałem – jak ty to sobie wyobrażasz? A poza tym 15 metrów i to on by nas włączył do swoich zbiorów, gdyby na nas runął! Ale emocje były i każdy sobie jednak myślał na swój sposób:
– A może? A gdyby go tak za ucho? Nieładnie! Ale może? A dzik tymczasem galopował do lasu mrucząc zapewne pod nosem jakieś przekleństwa o przerywa-niu porannej kąpieli.
Słońce wyjrzało już na dobre i wracaliśmy sobie koło tamtego cypla. Zagrzmiały skrzydła i dwa kaczory wyprysnęły świecą w górę mieniąc się w słońcu. Po strzałach złamały się w locie i plasnę-ły o wodę daleko poza linią trzcin.
– Dobre i to – powiedzial Artur. – A do uciekających po wodzie przecież i tak nie strzelasz! Rzeczywiście, nie strzelam.