Dodane przez Bartłomiej Obecny

O Stasiu już opowiadalem? Dobry to i uczynny kolega,  a  gawędziarz, jakich mało. Kiedy siedzimy sobie  w naszej ”budzie” – stanicy myśliwskiej w przerwach  w polowaniu, Stasiowi usta się nie zamykają.

     Ta ”buda” to cała historia. Nie wiem, co bez niej zrobilibyśmy… Jak prawdziwa gawra pozwala przetr-wać najcięższe mrozy,  zawsze przytulna i ciepła. Oczywiście kiedyś spało się i w lesie i w samochodzie, ale to była ”partyzantka”. Teraz to, panie, kultura i  komfort – rekompensujący myśliwskie trudy.

Usytuowana jest niedaleko leśniczówki w sadzie, tuż przy szosie. Stąd niedaleko już do większości rejonów, na które podzieliliśmy nasz teren łowiecki.

.   No, ale mieliśmy mówić o Stasiu… A raczej to on mówić powinien. Do tego jednak, jak wspomniałem, zachęcać go nie było trzeba. Siedzieliśmy właśnie w  ”budzie” czekając na księżyc. Wieczorne wyjście niewiele dało i teraz mieliśmy nadzieję spotkać jakiegoś dzika buchtującego na polu czy pod lasem w świetle księżyca. Rozparł się więc Stasio wygodnie na jednym ze składanych krzeseł i zaczął:

     – Jak wiecie, jestem bardzo ostrożny. Licho nie śpi… Zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Wolę więc mieć zawsze ”wgląd w sytuację” dookoła, a i tyły zabezpieczone. Czekałem sobie raz na dziki pod lasem siedząc na krzesełku myśliwskim. Z przodu miałem szerokie pole widzenia, a z tyłu – gruby pień drzewa. Wszystko było w porządku. Siedzialem tak dłuższy czas. Było cicho i nic się nie działo. Dziki gdzieś się zapodziały i nie chciały wychodzić. Zachcialo mi się spać i prawie się zdrzemnąłem. Zmierzchało i odgłosy lasu powoli zamierały. Było dobrze.

     Nagle bez ostrzeżenia coś złapało mnie za głowę i  ściągnęło czapkę. Skoczyłem na równe nogi.. – Bandyci! – już miałem krzyknąć. Ale jacy? Gdzie? To była sowa… Bezgłośnie nadlatując usiadła mi na głowie.

     A kiedyś – pamiętacie? Liczyliśmy jelenie w ramach ogólnopolskiej akcji inwentaryzacji zwierzyny płowej. Siedzialem na ambonie  i  zasypialem ze znużenia. Na nic nie wolno było polować, a tylko – liczyć. Jakieś tam jelenie widziałem, ale nagle przed amboną usiadło duże stado dzikich gęsi. Żerowały, a ja zacząłem je liczyć dla wprawy i żeby nie zasnąć. Nagle patrzę – zerwały się! Lecą prosto na mnie, rosną w lornetce! Ledwie zdążyłem się uchylić, a jedna z nich przeleciała ze świstem przez ambonę. Mało mi głowy nie urwała!

     – A to ci się dopiero przyśniło! – powiedział jeden z kolegów.

     – Może rzeczywiście – przyznał Stasio – ale było ich pełno. Gęsi, nie jeleni. A pamiętacie moją Korę? To był pies! Wybrałem się kiedyś z nią na kaczki nad Zalew. Nie zdążyłem jeszcze strzelić, a już przyniosła mi białego kaczora… No, ale wreszcie strzeliłem jakieś dwie kaczki. Spadły daleko i Kora popłynęła za nimi. Nie było jej i  nie było. Wróciła po dwóch go-dzinach, taszcząc pięć kaczek. Była aż przy Bramie Torowej na dużym Zalewie i pozbierała wszystkie postrzałki!

     Innym razem znowu siedziałem na ambonie czekając na dziki. Nie, żadna sowa mi na głowie nie usiadła… nic z tych rzeczy. Było lato, piękna pogoda i  wieczor zapadł cichy bez jednego muśnięcia wiaterku. Ptaki śpiewały jeszcze przez jakiś czas, ale przerwały jak nożem uciął. Było ciemno i cisza wprost przeraźliwa. Słychac było nawet opadanie liści parę drzew dalej. Nagle usłyszałem: – idą! Głośny szelest i szuranie w lesie. Marudziły jednak widocznie bo, chociaż szeleściły, pod amboną nie było nic widać. Prawie na pewno słyszałem nawet chrząkanie. Siedziałem tak już dluższy czas i ręce zgrabiały mi zaciśnięte na gotowej do strzału broni. Szelest powtórzył się. Wychodzą! Spojrzałem w dół. Pod ambonę wyszedł… ślimak!

     – No, dosyć tego dobrego – nie wytrzymał jeden ze słuchaczy. Księżyc jest już wysoko, idziemy! Może spotkamy jakiegoś…ślimaka?

     Poszliśmy. A może?

Możliwość komentowania została wyłączona.


Wydrukowano w dniu: 2024-05-20 12:03:44 GMT