Dodane przez Bartłomiej Obecny

Opowiadanie wyróżnione III nagrodą w Konkursie literackim Łowca Polskiego w 2004 r.

Zasypało, zawiało … To na pozór zwyczajne zjawisko u nas, na Pomorzu, od wielu już lat stało się niezwykłe. Dywagacje uczonych o ociepleniu klimatu potwierdza nasza rzeczywistość: na ogół jest szaro i buro, leje, wieje, a resztki jesiennych liści trzepoczą rozpaczliwie w jesienno-zimowym wietrze. Aż  tu nagle … Zmierzchało. Kiedy zbliżałem się już do pola idąc przez las rozjaśniło się znowu. Od pola biła jasność pokrywy śnieżnej, tak dawno tu nie oglądanej. Wychyliłem się ostrożnie z bukowego lasu. Na pozór wszystko jeszcze można było zaobserwować gołym okiem, ale … Na lewo pod wsią w lornetce wyraźnie widać było rudelek sarn. Na prawo też biegła jedna …
A bez lornetki widać było już tylko biel. Postanowiłem przeciąć pole i podejść  do linii niskich drzew wyznaczających na przeciw polną drogę. Tamtędy mógłbym przejść ostrożnie w stronę „Pochyłej Ambony”. Kiedy jednak znalazłem się już kilkadziesiąt metrów od lasu spojrzałem jeszcze przez lornetkę w prawo, gdzie pole ostrym łukiem wrzynało się w las. Poruszały się tam duże, ciemne sylwetki. Dziki? Jelenie? Najwyraźniej przyszedłem za późno. Zwierzyna wyruszyła już ze swoich dziennych legowisk Wycofałem się pod las i postanowiłem podkraść się do ambony „Na Zrębie”, z której miałem nadzieję zaobserwować bliżej te ruchy mieszkańców leśnych ostoi.
Szedłem ostrożnie wzdłuż lasu przystając co chwila. Buty grzęzły w sypkim śniegu i można było posuwać się wcale cicho. Ciemniało, a od pola wiał lekki wiaterek, w sam raz na taki podchód. Minąłem jedną ambonę i przed zakrętem znowu przystanąłem omiatając śnieżną biel szkłami lornetki. Na pagórku na przeciw mnie zauważyłem czarną plamę. Do licha, rusza się! Po chwili plama na śniegu widoczna była i bez lornetki i przybliżała się ciągle. W lornetce widać już było dość wyraźnie średniej wielkości dzika, który zbliżał się do lasu (i do mnie) spokojnym truchcikiem, prawie po moich poprzednich śladach. Dziękowałem św. Hubertowi, że mnie z tego pola zawrócił, ale … O tym za chwilę. Stałem na tle lasu, a dzik zbliżał się ciągle. Wiatr wiał od niego, zrobiło się ciemno. Podszedł wreszcie na 15 kroków i stanął. Niby wszystko było w porządku, ale kręcił łbem wietrząc zapamiętale. Był to ładny wycinek. Odstąpił widać od zamiaru stratowania mnie (aczkolwiek nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności), bo ruszył w prawo obchodząc mnie dookoła. Wykorzystując jego ruch podniosłem sztucer. Luneta była pełna dzika i za chwilę ukazał się słuch i to miejsce, w które … Poprowadziłem go błądząc krzyżem w okolicy komory. Przed lasem zatrzymał się znowu. Wietrzył …
Nie domyślał się zapewne nasz Patron, jakie to polecenia wydał właśnie nasz Zarząd. Mianowicie niedawno, na jednym z nielicznych tu polowań zbiorowych padło kilka loch i odstrzał dzików powyżej 40 kg wstrzymano do odwołania. O tym św. Hubert zdawał się nie wiedzieć przyprowadzając mi na strzał tego pięknego wycinka. Ale chwała Mu za to! Opuściłem sztucer. Dzik zwlekał z wejściem w las, jak gdyby pojął, że jest bezpieczny i chciał jeszcze ze mną pogawędzić … Nacieszyłem się jego widokiem i kiedy już zniknął w lesie powoli poszedłem dalej, by w końcu ulokować się na ambonie przy zrębie.
Ponieważ było już trochę księżyca za chwilę zrobiło się jaśniej. Pola leżały uśpione w białej szacie i pomimo wrażenia dość dobrej widoczności tylko lornetka umożliwiała podglądanie nocnego życia mieszkańców lasów i pól. Dzików nie było. Brał mróz i nie sądziłem, że uda się na ambonie dłużej wysiedzieć. Ale rzucający nikłe światło sierp księżyca wywoływał cienie i przeróżne kształty krzaków i zarośli, w których coraz to domyślałem się zwierza. Wyobraźnia i nadzieja, nieodłączne towarzyszki myśliwego sprawiały, że chociaż właściwie nic się nie działo byłem ciągle bardzo zajęty i nie odczuwałem zimna.
Jeden z niskich cieni daleko pod wzgórzem jakby ożył. Tak,  porusza się! Ale przedtem zupełnie podobnie „poruszały” się i inne … Ten jednak przesunął się wyraźnie w dół i wkrótce w szkłach lornetki pojawił się lisiura. Tak, wspaniałe futro i kita … Hop! –podskoczył zabawnie unosząc kitę i jeszcze raz i jeszcze …
Teraz sznurował w poprzek pola na daleki, ale możliwy strzał. Nie wypadałoby zawieść Patrona, który najwyraźniej miał mnie tego dnia pod swoją opieką.. Przesunąłem więc na „dziewiątkę” i sylwetka lisa w lunecie stała się wyraźniejsza. Powoli oparłem sztucer na występie ambony nie zapominając podłożyć dłoni. Przyspiesznik i … albo dłoni. Przyspiesznik i … albo szyjka, albo pudło!
Wracałem brzegiem lasu potykając się w śnieżnych wykrotach. Lisisko było ciężkie, ale jakoś dobrze się szło.
Kiedy miałem już skręcić w leśną drogę mała wataha dzików pojawiła się pod lasem. Buchtowały zawzięcie. -Czy jest tam któryś poniżej czterdziestu kilo? -zawołałem. Zamiast uciekać patrzyły zaskoczone. Powiał znowu wiatr a w jego szumie usłyszałem coś jakby szept naszego Patrona -… wiesz, czasem to zupełnie ciebie nie rozumiem …

Jerzy Turzański

Opowiadanie wyróżnione w Konkursie literackim
Łowca Polskiego w 2004 r.


Możliwość komentowania została wyłączona.


Wydrukowano w dniu: 2024-05-09 12:33:14 GMT