Dodane przez Bartłomiej Obecny
Obrodziła nam ta kukurydza, że hej! No i ”zamieszkały” w niej wszystkie dziki z całego obwodu. No, może prawie wszystkie. W każdym razie pod wieczór, a nawet w ciągu dnia falowała jak ocean i to nie z powodu wiatru: kwiki, odgłosy pochrząkiwania i smakowitego mlaskania niosły się daleko. Słynny rejon 2a w obwodzie nr 127 miał znowu to szczęście, że tu właśnie posiano kukurydzę. Padło w tym rejonie najwięcej dzików i zawsze trudno było doko-nać wpisu w książce pobytu myśliwych w łowisku właśnie na ten rejon. Pewnego razu jednak spotkało mnie wyróżnienie, to znaczy udało mi się ”zapisać na 2a” wraz ze znanym gawędziarzem – Stasiem.
Usiadłem na ambonie ”na zrębie” z której już parę razy udało mi się dzika strzelić. Przez lata zrąb, przylegający do pola, zarósł niskimi krzewami i ”samosiejami”, które ”przydusiły” sadzonki świerków. Stworzyło to dobre warunki bytowania wszelkiej zwierzyny, czego nie można było powiedzieć o małych swierczkach. Ale może nawet rozmyślnie pozostawiono taka enklawę różnorodnej leśnej plątaniny. Wysiewały się tu nasiona rożnych drzew i krzewów, a ptaki – najważniejszy sprzymierzeniec leśnika znajdowały wspaniale schronienie.
Sytuacja pod amboną nie była najlepsza: łan kukurydzy podchodził tuż pod były zrąb i strzał możliwy byłby tylko na wąskiej miedzy pomiędzy kukurydzą a lasem. No, zobaczymy. Siedziałem jednak i siedziałem, dziki chodziły po kukurydzy, ale nic nie zbliżało się do ambony. Rozwidniło się zupełnie i lunął rzęsisty deszcz. Niby nic strasznego: dla myśliwego każda pogoda jest dobra. Dach ambony chronił przed deszczem, tylko bokami trochę zacinało. Po pewnym czasie jednak poddałem się. Popatrzyłem na zegarek. Była ósma.
– Dosyć tego dobrego – powiedziałem sobie. Pozdrawiam was, wszystkie dziki w kukurydzy! Jeszcze się spotkamy!
Rozładowałem broń i zszedłem z ambony. Deszcz lał bez przerwy, więc szedłem jak najszybciej marząc o gorącej herbacie w ”budzie” czyli naszej stanicy myśliwskiej. Szedłem między kukurydzą a lasem. Liczne tropy i ślady buchtowania świadczyły o dużej ”frekwencji” dziczego towarzystwa. Idąc w kierunku leśnej drogi prowadzącej w stronę ”bu-dy” przechodziłem pod następną amboną. Stamtąd dobiegł mnie szept:
– Cicho! Chodź na górę!
Pomimo późnej pory siedział tam Stasio ”ostro przyczajony”.
– A to wytrwały – pomyślałem i wdrapałem się na ambonę.
– Chodzą i chodzą – szeptał – może wyjdą? Tak leje! Ja już w tym tygodniu dwa strzeliłem, więc w ra-zie czego – wal!
Podziękowałem Stasiowi myśląc, że właściwie i tak nigdzie się nam nie spieszy. Ambona dawała pewną osłonę od deszczu, a w odległości 20-30 met-rów kukurydza odsunęła się nieco od lasu i była tam szansa na strzał. Deszcz zresztą właśnie sprawił, że dziki w kukurydzy ciągle były na ”chodzie”.
Chlapało, bębniło, szumiało i… chrząknęło! O, do licha! Ciemne sylwetki zamajaczyły w kukurydzy. Wychodzą! Z kukurydzy wysunął się mały przelatek i zaczął buchtować pod lasem nic sobie nie robiąc z ulewy. Na szczęście już wcześniej zarepetowałem broń. Oparłem sztucer na brzegu ambony, napro-wadziłem krzyż lunety na dzika i pociągnąłem za spust. Fajt! I dzik leżał, strzelony w głowę.
– Jak ty strzelasz! – ”wsiadł” na mnie Stasio.
– No jak to jak, przecież leży…
– Leży, leży… I co z tego! Trzeba podłożyć dłoń pod łoże broni, bo inaczej ”zerwiesz” strzał!
– Tak jest, panie kierowniku – powiedziałem patrząc pilnie w kukurydzę.
Po 10 minutach z kukurydzy wysunął się drugi przelatek. Podłożyłem posłusznie dłoń pod łoże sztucera, oparłem o krawędź ambony, naprowadzi-łem krzyż lunety na cel i strzeliłem. Drugi dzik wywrócił się obok pierwszego, trafiony identycznie.
– Teraz to co innego – skwitował z uznaniem Stasio.
Hmm… Dziki leżały obok siebie, jakby się umówiły. Ale kiedy wyszedł trzeci, Stasio zaprotestował. – Nie, broń Boże nie dlatego, żebym więcej nie strzelił.
– Cicho! – powiedział. – Za nim idzie większy. Rzeczywiście, w kukurydzy zamajaczył duży cień przesuwający się w stronę lasu. Nic jednak z tego nie wyszło. Mniejszy się schował, a większy nie wyszedł z kukurydzy.
– Może to i dobrze, Stasiu – powiedziałem – bo teraz na odmianę musiałbym chyba strzelać z wolnej ręki!